niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział Pierwszy

Rozdział Pierwszy :

<muzyka>


Leniwie przeciągnęłam się patrząc za wychodzącym z pokoju mężczyzną. Tak nie chciało mi się wstawać, za bardzo przesadziłam wczorajszego wieczoru z whisky. Muszę pamiętać, że jednak mam słabą głowę, jeśli chodzi o alkohol.  Po raz kolejny przeciągnęłam się i wstałam z łóżka, nieco się przy  tym chwiejąc. Potrząsnęłam głową by dojść do siebie, po czym sięgnęłam po koszulkę, która leżała na ziemi. Podrapałam się po głowie myśląc nad dzisiejszym strojem. Jeszcze nie wiedziałam, co będziemy robić, więc wzięłam ze sobą cała torbę. Nałożyłam na siebie koszulkę i ruszyłam w kierunku łazienki, by wziąć szybki prysznic, który - miałam taką nadzieję - pomoże by się ogarnąć. Weszłam do łazienki, rozglądając się po niej. Nawet tutaj znalazło się kilka książek należących do Bobby'ego. Pokręciłam rozbawiona głową i ułożyłam je na jedną kupkę, później przejrzałam się w lustrze. Opłukałam twarz wodą i rozebrałam się. Zieleń tapety znajdującej się w tym pomieszczeniu swoje najlepsze lata miała już za sobą, była wyblakła w kilku miejscach zerwana i z niewiadomych przyczyn kojarzyła mi się z zielenią ścian zakładu psychiatrycznego. Jedyną nową rzeczą tutaj była kabina prysznicowa, którą niedawno kupił Bobby. Ileż można myć się w wannie? Za dużo zachodu , gdy trzeba się rano szybko umyć. Dopełnieniem wystroju, były stare, dębowe szafki, które mimo swojego wieku były nadal w dobrym stanie.   Westchnęłam cicho, puszczając letnią wodę. Zamknęłam oczy, czując jak krople wody uderzają o moje zmęczone, obolałe ciało. Uniosłam twarz ku strumieniowi czując jak z każdą chwilą każdy mięsień się rozluźnia. Po omacku chwyciłam swój szampon, a po chwili w całej łazience unosił się delikatny jaśminowy zapach. W kilka minut umyłam się i wysuszyłam. Przejrzałam się w lustrze. Mimo wszystko byłam blada jak trup.Alkohol i kilka godzin snu to było coś co mnie zwalało z nóg.
- Maaary! - usłyszałam głos Bobby'ego, a po chwili zapukał do drzwi. - wychodź, mamy sporo pracy.
- Już się ubieram. - odpowiedziałam, wyciagając z torby czarne jeansowe spodnie, świeżą bieliznę i białą bokserkę.
Szybko ubrałam to na siebie i wysuszyłam włosy. Makijaż zrobię w wozie. Poprawiłam swój strój i wyszłam z łazienki. Mężczyzna, znajdował się już na dole w salonie szykując swoją torbę. Zeszłam powoli do niego.
- Nie powinieneś pić z samego rana. - zmarszczyłam brwi widząc szklaneczkę whisky.
- To tak dla rozluźnienia. - odparł wzruszając ramionami.
Westchnęłam ciężko, przewracając oczami. Sięgnęłam po czarną marynarkę, która leżała przewieszona na kanapie. Ubrałam ją na siebie, nie spuszczając wzroku z Bobbyego.
- Powiesz mi wreszcie co będziemy dziś robić ? - zapytałam w końcu zaciekawiona.
- Polować. - odparł szykując dokumenty.
- To wiem, a na co?
- Przekonamy się na miejscu. Prawdopodobnie to jakiś demon.
Z westchnieniem usiadłam na kanapie.
- Demon? Znowu? Co to jakiś zjazd demonów w tym miesiącu? - podrapałam się po policzku.
To było na prawdę dziwne, w ciągu tego miesiąca to było już nasze 3 polowanie na demona. Inni zaprzyjaźnieni łowcy też mieli z nimi kłopoty. Czyżby zaczęła się jakaś apokalipsa a ja o niej nie wiem? Cóż, to było bardzo możliwe, ostatniego czasu byłam mało kontaktowa z rzeczywistością. Nawet Bobby zauważał, ze coś jest nie tak ze mną. W końcu nie co dzień wyrywam się ze snu z krzykiem. Tak, koszmary senne to hm.. koszmar. Tak realistyczne, prawdziwe sny się nie zdarzają!
- Mnie też to dziwi, Mary. Chodź jedziemy. Przed nami co najmniej 8 godzin jazdy. - poklepał mnie po ramieniu i ruszył ku drzwiom.
Podniosłam się i ruszyłam za nim. Na korytarzu ubrałam czarne baletki i wzięłam swoją torbę. Mimo wczesnej pory na dworze już było ciepło, wręcz nieznośnie duszno. Nie zdziwiłabym się jakby dzisiaj padało. Deszcz, tak deszcz by się przydał. Potrząsnęłam głową by odgonić od siebie natrętne myśli i wsiadłam do wozu Bobbyego.
- Daj mi znać jak będziemy na miejscu. - powiedziałam  wygodnie siadając i zamykając oczy.
- Śpij dalej, maleńka. - usłyszałam w odpowiedzi.
Wiedziałam, ze sie uśmiechnął. Zawsze się uśmiechał, gdy tak do mnie mówił. Nie byłam maleńka, miałam 165 cm wzrostu, wystarczająco dużo jak dla mnie.

(...)

<muzyka>

Osiem godzin jazdy ciągnęło się niemiłosiernie. Część tego czasu udało mi się przespać, resztę drogi przeglądałam dokumenty, które miał Bobby. Dwa niewyjaśnione zgony i kilka zaginionych ludzi jak i zwierząt. W chwili obecnej nie mieliśmy żadnego punktu odniesienia by połączyć zmarłe ze sobą. Szczerze wątpiłam by był to jakiś demon, demony - przynajmniej te, które spotkałam - nie działały w taki sposób. Musieliśmy się jak najszybciej dowiedzieć co to było, zanim ktoś znów zginie. Po tym jak zatrzymaliśmy się w hotelu od razu wzięłam się za wyszukiwanie informacje na temat pierwszej z ofiar. Po kilku chwilach szukania w internecie znalazłam pewną stronę.
- Idę porozmawiać z rodziną zmarłe Katheriny. - powiedział mężczyzna.
- Jasne, ja przeszukam internet. - odparłam czytając z uwagą informacje zamieszczone na stronie.
Strona prywatnej kliniki leczenia bezpłodności. Jedną z klientek była zmarła Anastazja Fitzroy. Ona wraz z mężem była jedną z setek par osób, które zachwalały i polecały ową klinikę. Zerknęłam do notesu by zobaczyć nazwisko kolejnej zabitej osoby. Katherina Ortiz. Kolejna kobieta, pacjenta kliniki. Zapisałam sobie numer i adres kliniki, po czym to samo zrobiłam z adresem państwa Fitzroy. Wyszłam z pokoju hotelowego i zaczełam się kierować w kierunku ich mieszkania. Po parunastu minutach spaceru byłam na miejscu. Zapukałam. Otworzył mi dziesiecioletni chłopiec o nieprzenikliwie ciemnych oczach, przez które miałam ciarki na plecach.
- Zastałam kogoś dorosłego? - zapytałam, a dzieciak kiwnął głowa.
Po chwili pojawił się wysoki nieco siwiejący mężczyzna.
- Dzień dobry, agenta Natasha Romson. - powiedziałam pokazując mu legitymacje - ja w sprawie śmierci pańskiej żony.
Mężczyzna po chwili wahania wpuscił mnie do środka.
- Śmierć Anastazji była wypadkiem. - zaczął mężczyzna siadając na kanapie. Wskazał mi dłonią miejsce na drugiej z nich.
Kiwnęłam głową siadając.
- Mimo wszystko jestem zmuszona zadać panu kilka pytań. - odparłam oficjalnym, policyjnym tonem.
- Proszę pytać.
- Co dokładnie stało się w dniu kiedy pańska żona zmarła? Miała jakiś wrogów? Ktoś jej źle życzył? - zapytałam wyjmując notesik i długopis.
- Nie, skądże. Anastazja była szanowaną, spokojną osobą. Zginęła w wypadku. Wie pani, w takim jaki podaje się w statystykach, więcej osób ginie w wyniku upadku ze schodów niż w katastrofie lotniczej. - powiedział trzymając zdjęcie małżonki.
- Mhmhm.. - wymruczałam notując to. - Czy ktos w tym czasie był w domu, po za pańską żoną? - zadałam kolejne pytanie podnosząc na niego spojrzenie.
- Czy pani coś insynuuje? - podniósł głos.
- Ależ skądże to rutynowe pytanie, panie Fitzroy.
- Ah, proszę mi wybaczyć. To wszystko przez te nerwy, zostałem sam z dziesięcioletnim synem,. Calebem. - przeniósł spojrzenie ze mnie na zdjęcie synka.
Zrobiłam to razem z nim. Znów dostałam ciarek.
- Więc, panie Fitzroy, kto był w domu tego feralnego dnia? - ponowiłam pytanie.
- Tylko Caleb, to on znalazł matkę. Biedne dziecko, stał się taki, taki... inny. - westchnął mężczyzna, gładząc zdjęcie małżonki.
- Inny? To znaczy?
- Psycholog mówi, że to trauma związana ze śmiercią matki. Stał się taki.. taki, inny. Zimny, obcy...
- Nieludzki? - dokończyłam niepewnie.
- To mój syn, nie powinienem o tym mówić, ale tak, można tak określić - odłożył zdjęcie na miejsce.
- Proszę wybaczyć, ale muszę oto zapytać.
- słucham o co chodzi?
- Państwo jak i państwo Ortiz leczyli się w tutejszej kliczine bezpłodności. Proszę wybaczyć te pytanie, po prostu łączę fakty. Co dokładnie się tam dzieje? Pańska żona jest już drugą kobietą, która zmarła po tym jak korzystała w tej klinice....
- Klinika? Oh, chodzi pani o tę klinikę. Tak korzystaliśmy z niej. Gdyby nie ona nie było by z nami Caleba. Moje zadanie było proste wypełnić kubeczek i wrócić za miesiąc.
- A pańska żona? - zapytałam notując w notesie.
- Musiała zostać dłużej. z początku mogłem ją odwiedzać, ale w 3 miesiącu ciąży zaczęła rozmawiać z płodem, po czym nie mogłem sie z nią widywać... - westchnął cicho. - Czy to wszystkie pytania?
- Tak, tak. Dziękuję za poświęconą chwilę - powiedziałam wstając i uścisnęłam jego dłoń. - Dziękuję jeszcze raz i do widzenia.
- Do widzenia. - odprowadził mnie do drzwi i wyszłam.
Przeczesałam włosy palcami. Wyjęłam z torby telefon i zadzwoniłam do Bobby'ego.
- Akurat miałem do Ciebie dzwonić. - odezwał się po pierwszym sygnale męski nieco zachrypniety głos.
- No widzisz. Przyjedziesz po mnie?
- Gdzie jesteś? - zapytał, a ja się rozejrzałam.
- Pod domem, Fitzroy'ów. - odparłam zdejmując marynarkę.
- Będę za pięć minut. - powiedział i rozłączył się.
Przeciągnęłam się z cichym trzaskiem kości czekajac na dobrze mi znany samochód. Po kilku minutach pojawił się. Wsiadłam do niego.
- Dowiedziałaś się coś? - zapytał Singer patrzac na mnie.
- Matka spadła ze schodów, znalazł ją dzieciak, jak to ojciec stwierdził stał się.. nieludzki. Może to jednak nie demon? - podrapałam się po policzku wygfodnie rozsiadajac.
- U Ortizów to samo. Dziesięciolatek znalazł matkę, która spadła z drabiny podczas wieszania firanek. Uważasz, że to te dzieci zrobiły?
- Jeszcze nie wiem, musimy się więcej dowiedzieć. Jedziemy do hotelu przebrać się i jedziemy do kliniki.
- Kliniki? Po co? - zmarszczył brwi.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Bo jestem, młodą, zdesperowaną kobietą pragnącą dać mojemu najukochańszemu mężczyźnie dziecko. - mruknęłam sarkastycznie na co męzczyzna się roześmiał.
- I kto jest tym "najukochańszym mężczyzną"? - zaśmiał się.
Poklepałam go po dłoni.
- Jak to kto kochanie? Oczywiście, ze Ty! - zaśmiałam się  i usiadłam prosto na fotelu.
Przymknęłam oczy, nucąc piosenkę, która akurat leciała w radiu. Po kilku minutach byliśmy na miejscu, wysiadłam i ruszyłam w kierunku hotelu, a raczej podrzędnego motelu, w którym spaliśmy. Odrapane dębowe drzwi swoje najlepsze lata miały za sobą - z resztą jak cały motel. Nie lubiłam takich miejsc. Były obrzydliwe, cuchnące i brudne! No, ale co zrobić. Takie życie łowcy. Pokój był w miarę normalny. Zielonkawo-niebieska tapeta, stary telewizor, dwa łóżka. Do tego dwie szafki nocne plus jedna duża na ubrania. Białe odrapane drzwi prowadziły do łazienki. Wszędzie cuchnęło tanim odświeżaczem. Rzuciłam torbę na łóżko i wyjęłam z niej luźniejsze ciuchy. Poszłam do łazienki. Odrapana boazeria, mrugające światło nad lustrem, kabina prysznicowa w opłakanym stanie. Zastanawiałam się czy w ogóle bezpiecznie jest się tu przebierać, ale cóż zrobić. Zdjęłam ciemne spodnie i wsunęłam na siebie jasnobeżową spódniczkę sięgającą przed kolana. Włosy spięłam w wysoką kitkę i wróciłam do Bobby'ego, który akurat zamawiał dla nas posiłek. Byłam mu wdzięczna, gdyż dopiero teraz poczułam jaka jestem głodna. Usiadłam na swoim łóżku, by po chwili się na nim położyć. Przymknęłam oczy czekając aż przyjedzie jedzenie. Nie mogłam zrozumieć jak ktoś może tak bardzo pragnąć dziecka. Czytałam kilka wypowiedzi na stronie kliniki i nadal nie byłam w stanie pojąć jak kobieta może tak bardzo pragnąć dziecka. To... chore!
Słysząc pukanie do drzwi otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku.
- Wreszcie - powiedziałam czując zapach jedzenia.
Bobby podał mi posiłek. Frytki i pierś z kurczaka. Zachęcająco to nie wyglądało, ale byłam koszmarnie głodna, więc bez mniejszego marudzenia wzięłam się za posiłek. Mimo wszystko był dość dobry. Szybko zjadlam swoją porcję i poklepałam się po brzuchu.
- Pełna i gotowa do jazdy.- powiedziałam z zadziornym uśmiechem.
Singer pokiwał głową i także wstał, poprawił swoją czapkę i łapiąc kluczyki od wozu ruszył w kierunku wyjścia. Wolnym krokiem wyszliśmy z pokoju motelowego kierując się do samochodu. Wiedziałam, ze nie podoba mu sie ten pomysł, ale cóż było zrobić. Człowiek musiał się dowiedzieć, co dzieje się w tej klinice...

(..)

- Jest pani pewna? - zapytał mężczyzna ubrany w biały, lekarski uniform.
- Tak. Pewna jak niczego innego. - powiedziałam łamiącym się głosem. - Bardzo pragniemy tego dziecka, mimo różnicy wieku jaka jest między nami. Oboje jesteśmy na to gotowi, niestety mimo tylu prób nie dane jest mieć nam dziecko. - dodałam wycierając łzy chusteczką, którą dostałam od lekarza.
Bobby czułym gestem pogładził mnie po ramieniu i spojrzał na lekarza. Chyba powinnam zostać aktorką.Wymuszone łzy, płaczliwy, drżący głos. Tak idealnie.Wszystko szło nadzwyczaj gładko. Aż za gładko, ale nie miałam co narzekać, liczyłam na to, ze szybko skończymy tę robotę.
- Proszę się nie martwić, zaopiekujemy się pańską ukochaną. - powiedział lekarz z uśmiechem. - Proszę za mną pokarzę pański pokój. - zwrócił się do mnie.
Kiwnęłam głową i wstałam. Za mną Bobby. Szłam za lekarzem rozglądając się wokoło. To miejsce było na prawdę dziwne. Nie było tu żadnego telewizora, komputera, tylko jeden telefon stacjonarny. No to nieźle. Muszę poprosić Bobby'ego by przemycił mi komórkę. Na pewno się przyda. Inaczej padnę tutaj z nudów. A nie daj Boże znajdę coś ciekawego, będę musiała wtedy jakoś powiadomić Singera. A znając moje "szczęście" będzie się działo.
Po kilku chwilach doszliśmy do pokoju, o blado brzoskwiniowych ścianach, szafkami z drzewa dębowego oraz jednoosobowym łóżkiem, przy którym stała mała nocna szafka z zapaloną lampą. Podrapałam się po policzku, zerkajac na Bobbyego i lekarza.
- Niech pan pożegna się z ukochaną i zapraszam za mną. - powiedział i odszedł kilka kroków by dać nam chwilę spokoju.
Przyciągnęłam Bobbyego za sobą.
- Przywieź mi telefon ukryj go jakoś. I szukaj informacji na temat naszej sprawy. - nakazałam, a Singer pogładził mnie po policzku.
- Uważaj Mary, na siebie. - odpowiedział.
Kiwnęłam głową, po czym odprowadziłam go spojrzeniem. Z westchnieniem usiadłam na łóżku. Biała pościel raziła wręcz swoją nowością. Matera łózka był twardy, co niezbyt mi się podobało. Położyłam sie zsuwając wcześniej z nóg baletki. Zamknęłam oczy myśląc nad czym czy to jednak był dobry pomysł się tutaj zapisać. Może to jednak zły pomysł? Pomyłka? Chociaż.. Obie zmarłe kobiety jak i ci, którzy zagineli leczyli się tutaj, więc coś musiało być na rzeczy. Miałam tylko nadzieję, ze rozwiazę sprawę szybciej niż mnie tutaj zbrzuchacą! Nie chciałam mieć jeszcze dziecka, do diaska miałam dopiero dwadzieścia lat! Singer spiesz się!
Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. Usiadłam na łóżku, po czym spojrzałam w stronę drzwi. Zmarszczyłam lekko brwi widząc wysoką, ciemnowłosą kobietę.
- Jestem Sarah, a Ty pewnie jesteś tą nową. - powiedziała wchodząc do pokoju.
- Tak, jestem Mary. - odpowiedziałam z niepewnym uśmiechem.
- Miło Cię poznać, chodź oprowadzę Cię. - wyciągnęła ku mnie dłoń.
Z westchnieniem wstałam z łózka, ubralam buty i ruszyłam za nią.
- Nie ma tu telewizji ani komputerów? - zapytałam rozglądajac się.
- Nie, źle wpływają na naszą dobrą aurę. Nie ma też kawy, ciężko strawnych potraw czy alkoholu. Są za to ziołowe i owocowe koktajle, joga, medytacja i kąpiele wodne.
- Kąpiele wodne?
- Tak, hydroterapia, pomaga w rozładowaniu napięcia i coś w niej musi być... - powiedziała z zamyśleniem.
- Nie rozumiem...
- Niemal każda kobieta po hydroterapii zachodzi w ciążę. To niesamowite. - odpowiedziała z uśmiechem.
- Raczej dziwne.- mruknęłam pod nosem - A odwiedziny? Jak to się odbywa, bo są prawda?
- Odwiedziny? Tak są, ale rzadko. Doktor nie chce zakłócać naszych dobry aur. A osoby z zewnątrz mogą to zrobić. Wiesz względy bezpieczeństwa. - dodała wchodząc ze mną do "salonu".
Rozejrzałam się. Przy stolikach siedziały i rozmawiały kobiety.
- To wszystkie pacjentki? - zapytałam zaciekawiona.
- Nie, mamy jeszcze Alfa wysokiego ryzyka. Kobiety, którym został ostatni miesiąc ciąży. - odpowiedziała chętnie.
- Mhm. - mruknęłam pod nosem. To na prawdę dziwne i koszmarne miejsce.
Ale miałam kolejny punkt zaczepienia. Hydroterapia. To było coś. Rozmawiając z Sarah analizowałam wszystko uważnie.  Za każdym razem rodził się chłopiec, zawsze po hydroterapii. Kobiety miewają koszmary i nocne halucynacje, szczególnie niektóre po tych koktajlach ziołowych. Niestety jeden z nich i ja musiałam wypić. Ohydny, gęsty zielony płyn, który cuchnął starymi skarpetami w smaku był taki sam, wręcz prowadzący do odruchu wymiotnego. Resztę dnia - a raczej te kilka godzin - spędziłam na rozmawianiu ze wszystkimi kobietami. Wieczorem zaś przyjechał Bobby z moimi rzeczami i telefonem. Rozmawiając z nim opowiedziałam mu o wszystkich czego się dowiedziałam - nie wspomniałam jednak o tym, że musiałam wypić te świństwo. Po spotkaniu z nim była lekka kolacja i kolejny koktajl. Tym razem z owoców. Zbyt mi to nie pomogło, bo i tak był ohydny. Co najdziwniejsze poczułam się po nim koszmarnie senna, że niemal od razu po położeniu się do łóżka zasnęłam. Nawet nie miałam siły na przebranie się czy prysznic. Padłam jak kamień w wodę. Zbudziłam się dopiero następnego dnia rano. Nieco skołowana jak po dobrej imprezie poszłam do łazienki wziąć prysznic. Dał mi on nieco sił i rozbudził zaspane zmysły. Wróciłam do pokoju i ubrałam się, po czym wyszłam do reszty. Było śniadanie. Znów koktajle. Tym razem mój wylądował w ziemi z doniczki, której stała jakaś roślinka. Wolałam nie ryzykować i nic więcej nie pić. Nudziłam się, więc po "śniadaniu" wróciłam do pokoju i wyjęłam jedną z książek jaką przywiózł mi Bobby.  Redagując w notesie informacje, które znalazłam szukałam podobnych informacji w książce, ale nic nie znalazłam. To było irytujące! Nie mogłam nic zrobić, ani nic znaleźć. Co jakiś czas zaglądał do mnie pielęgniarz, niejaki Jona. Średniego wzrostu, młody, blondyn. Dobrze zbudowany, ale z wyrazem twarzy nie zachęcał do rozmowy.  Wyglądał jakby czuwał, sprawdzał czy nie spiskuje. Po jakiś czasie poczułam wibracje w poduszce. Telefon! Wzięłam go i poszłam do łazienki. Zamknęłam się i puściłam wodę w prysznicu.
- Hallo? - szepnęłam do słuchawki.
- Mary? Czemu szepczesz? - zapytał zatroskany męski głos.
- A chcesz by zabrali mi telefon? - mruknęłam.
- Wybacz zapomniałem. Dowiedziałaś się coś? - zapytał nieco pewniej.
- Nie, nic a nic. Raczej nic. A Ty? - westchnęłam cicho.
- Chyba coś mam. Ale to jeszcze nie pewne. Dam Ci znać jak coś się wiem.
- Jasne... - mruknęłam cicho rozłączając się.
Wsunęłam telefon w kieszeń spodni po czym zakręciłam wodę i wyszłam z łazienki. Ukryłam telefon w bucie, schowanym w torbie.

(...)

Kolejne dni mijały tak samo, nudno. Musiałam co jakiś czas pić te durne koktajle. Spędziłam tu tydzień i zaczęłam miewać halucynacje. Słyszalam jęki i krzyki. Jona tłumaczył je tym, że któraś z kobiet albo się źle czuje, albo dziecko kopie i nie daje jej spać. Starałam się utrzymywać staly kontakt z Singerem.
Był wieczór dnia osmego, gdy zadzwonił Bobby.
- Coś mam! - powiedział do słuchawki.
- Mów, nie mam wiele czasu. - mruknęłam wpatrując sie w zasłonięte okno.
- To elf. - odpowiedział.
- Elf? - zmarszczyłam sceptycznie brew.
- Tak słuchaj. Dobre elfy, bla, bla, bla.. Złe, mroczne elfy znajdują rozkosz w udręce człowieka. Czarny elf to zły elf z mitu protogermańskiego, który zapładnia kobiety swym demonicznym nasieniem. Kiedy jego dzieci dorastają sieją śmierć i zniszczenie na świecie... - słuchałam jego słowa bardzo uważnie.
- Mroczny elf... - mruknęłam.
- Mary uciekaj stamtąd. Jesteś w jego legowisku... - zaczął a ja uslyszałam skrzypniecie drzwi wejściowych do mojego pokoju.
- Bobby! - pisnęłam, po czym poczułam czyjś dotyk i zapach chloroformu. Ukradkiem zobaczyłam tylko zarys postaci, chwilę później straciłam przytomność.

4 komentarze:

  1. Super, pisz dalej! Czekam na to z niecierpliwością. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze mówiąc zabawnie czyta się o głównej bohaterce, która jest z Bobbym ;) Czasami jak się zapomina o tym, że to młoda dziewczyna, to na myśl przychodzi kobieta w średnim wieku, ale potem szybko schodzi się na ziemie, czytając o jej zachowaniu typowym raczej dla młodszych dziewczyn ;)
    Ciekawe te zabójstwa. Czuje, że ta klinika jest ważnym elementem układanki.... JUŻ WIEM! To dzieciaki! Pewnie w klinice zapładniali kobiety zarodkami jakiś mini potworków i po latach „dojrzały” już i zabijają. No widać, nie tylko ja wpadłam na ten genialny pomysł ;) Ta ciekawe tylko, czy dobrze kombinuje :D Eee.... że niby hydroterapia? No na to bym nie wpadła :D
    Raczej nie chciałabym być w takiej klinice, to mi raczej psychiatryk przypomina. No dobrze kombinowałam, ale nie pomyślałam o elfie. No ale, że dzieciaki dorastają i zaczynają zabijać to był dobry trop ;) ta no nie mogło pójść tak łatwo, a co! Ciekawe, kto jest tym genialnym elfem?
    A rozdział wcale nie jest zły!!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Prolog zapowiadał się nieźle, a pierwszy rozdział jeszcze lepiej:D Ciekawy pomysł z tymi zabójstwami i elfem. Trochę niezręcznie czuję się czytając o Bobby i młodej dziewczynie jako parze, ale twoje opowiadanie jest przez to oryginalne i wciągające:)

    Mam wielką prośbę:) Chciałabym abyś informowała mnie na moim blogu o nowych rozdziałach o ile to nie problem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wiem dziwny paring Bobby i Mary , ale czego sie nei robi by wciagnąć czytelnika? ;)

      Usuń